Życie się kończy i następne zaczyna

      Nie powinno się umierać w maju, tak pięknie, słońce, ptaki, wszystko kwitnie, a on umarł. Mój stryj – J. Miał 78 lat i zaawansowany nowotwór żołądka. Nie był mi szczególnie bliski, mojemu ojcu tez nie, w końcu starszy o 11 lat, nigdy nie byli ze sobą blisko. Widziałam go w życiu raptem kilkanaście, no może kilkadziesiąt razy. Teraz od trzech tygodni leżał w szpitalu, ojciec codziennie go odwiedzał – śmiali się, że przez całe życie tyle nie rozmawiali. Wczoraj wieczorem pożegnali się, dzisiaj ojciec miał po południu wpaść znowu i pomóc mu się ogolić. A tu w porze obiadowej dzwoni F. – J. umarł o 10-tej. Tłumaczymy sobie, że tak lepie, przeżył swoje lata, już go nic nie boli itp. Do końca wierzył, że wróci do domu, chociaż lekarze i reszta rodziny wiedzieli, że to nie możliwe. Smutno mi kiedy patrzę na smutnego ojca – stracił brata.

    A teraz zaczyna się moja paranoja – dzień po tym jak dowiedziałam się, że jestem w pierwszej ciąży, mój stryj P. zapadł w śpiączkę po operacji. Po dwóch tygodniach zmarł. To był mój ukochany wujek, ciężko to przeżyłam. Jakieś trzy tygodnie po pogrzebie poroniłam. Wiem, że jedno z drugim nie miało żadnego związku, bo stres nie był aż tak ogromny. Jednak teraz jak dowiedziałam się, że J. jest śmiertelnie chory, a ja znowu jestem w ciąży, powiem szczerze, że się przeraziłam. Wiem, ze to zupełnie bez sensu, że to nie może się powtórzyć, ale się boję. Tłumaczę sobie, że przecież tamto poronienie to był incydent, który się nie powtórzy, że życie to nie łzawa telenowela, ale jednak jest we mnie jakiś lęk.

     Dzisiaj kończę 11 tygodni więc boję się trochę mniej, ale mam inną wizję – bliźnięta. Wszędzie widzę wózki z bliźniakami, a dzisiaj nawet kazanie zaczęło się od: „rozmawiają bliźnięta w brzuchu…” Spojrzeliśmy z TŻ po sobie rozbawieni. o cóż okaże się na USG.