samobójca

Samobójstwo – wyjście dla frankowicza?

        Miałam dzisiaj pisać o czymś zupełnie innym, ale przeczytałam w „wyborczej” o samobójstwie „frankowicza”. 35-letni mąż i ojciec popełnił samobójstwo, bo nie dawał rady spłacać rat kredytu. Współczuję żonie i dziecku, ale mnie facet wkurzył. Zostawił żonę z małym dzieckiem i 4 tys miesięcznych rat. Co z tego, że napisał list, że przeprasza. Tak się zachowuje mężczyzna? Odpowiedzialny? Teraz ludzie są coraz słabsi psychicznie i coraz bardziej  egotyczni. On miał problem, on się martwił, on nie dał rady. Nie zastanowił się nad tym, że żona będzie musiała spłacić ten kredyt, a z jednej pensji  i renty dla dziecka będzie jej trudno. Co to za facet, troczki od kalesonów, a nie mężczyzna.

      W ogóle samobójstwo to dla mnie przejaw tchórzostwa, trudniej żyć i stawiać czoło problemom niż popełnić samobójstwo. Wiem, wiem, każdy ma swoje Sarajewo, każdy ma inny próg wytrzymałości i nie każdy myśli o innych. Ja też kilka (optymistycznie rzecz ujmując) razy w życiu zastanawiałam się czy warto dalej żyć. Co mnie powstrzymywało? To zabrzmi śmiesznie, ale strach o bliskich. Bałam się, że mogą mój „wybryk” przypłacić zdrowiem. Całe życie przejmowałam się moimi bliskimi, a zwłaszcza zdrowiem moich rodziców, w końcu oboje mieli w sumie 5 operacji serca. Trudno się nie przejmować.

      Kiedyś samobójców grzebało się za murem cmentarza, bo nie zasługiwali na pochówek w święconej ziemi. Zakaz te oficjalnie przestał funkcjonować dopiero w 1983 roku kiedy nie został powtórzony w najnowszym KPK. Samobójca traktowany jest jako osoba chora (psychicznie), a takiemu człowiekowi pochówku odmówić nie wolno.

      A wracając do samobójcy-frankowicza, czyja wina – Tuska oczywiście jak wszystko. Kto jak nie Tusk powinien był mu wyjaśnić, że bierze się kredyt w takiej walucie w jakiej się zarabia.