Czy Twoja praca ma sens?

   Dawno, dawno temu, w XX jeszcze wieku, chciałam zostać weterynarzem. Przez całą szkołę podstawową byłam pewna, że tego chcę. Zdawałam więc do klasy biol-chem, do jednego z najlepszych lubelskich liceów. Skoro najlepszych to i najbardziej obleganych. Nie poznali się na mnie i mimo dobrze zdanych egzaminów nie dostałam się. Wylądowałam w nieznanym nikomu LO w klasie mat-fiz. Ciągle przekonana o powołaniu do bycia weterynarzem. Mój chemik i fizyczka wybili mi to z głowy uważając mnie za głąba – czego wyraz dali na świadectwie. A tak chcialam leczyć pieski 😀

afryka1

       W klasie maturalnej wymyśliłam: studia humanistyczne! No dobra, ale jakie? Na psychologię idą ci co mają coś z głową, na politologię ci co lubią politykę, na pedagogikę ci co kochają dzieci, ale co dla mnie??? Okazało się ,że istnieje jeszcze:

Socjologia

     To było to! Studia były świetne, ale na V roku zaczęłam myśleć co dalej. Wymyśliłam – doktorat. W międzyczasie staż w pomocy społecznej – okazało się, że tam nie chcę pracować za żadne skarby świata. Studia policealne, prywatne szkoły wyższe, wreszcie uniwersytet – tak okazało się, że lubię  uczyć!

promocja 031

        Na początku euforia – ja targająca kaganiec oświaty, studenci spijający słowa z mych ust, konferencje, dyskusje po świt, intelektualny ferment…. No dobra z tymi studentami trochę przesadziłam 😀 Dość, że taka praca dawała mi morze satysfakcji. Kolejne wykłady to były nowe wyzwania, przygody intelektualne. Wiem, wiem zachwyty neofity, chciałam wszystkiego wszystkich nauczyć.

         Z czasem mi przeszło, trochę. Coraz więcej biurokracji, a coraz mnie nauki w nauce. Potwornie spadający poziom wiedzy studentów i jakiś taki marazm z ich strony. Po kolejnym wykładzie kiedy nikomu nie chciało się reagować na moje pytania, zaczęłam zastanawiać się.

Czy to co robię ma jakikolwiek sens???

Czy to nie tak, że ja udaję, że robię coś ważnego? Przecież tak naprawdę nie daję studentom żadnego narzędzia. Staram się wyposażyć ich w wiedzę, która większości, jeśli nie wszystkim, jest zupełnie zbędna. Tak, tak uniwersytet to nie politechnika, my mamy uczyć myśleć, dostarczać podniet intelektualnych. A’ propos podniet, czasem wydaje mi się, że mogłabym zatańczyć nago na stole w czasie wykładu, a i tak mało kto by to zauważył.

       Studia medyczne czy techniczne dają człowiekowi fach, a ja? Co studenci dostają ode mnie? Dobre słowo – czasem. Chciałabym mieć świadomość, że moa praca jest po coś, nie tylko po to, żebym dostawała pensję. Chciałabym znowu poczuć, że robię coś ważnego, a nie tylko odbębniam swoje godziny i odliczam czas do wakacji.

      Praca na uczelni jest fajna, nie przeczę, mam sporo wolności i wolnego czasu – długie wakacje, ale coraz częściej wydaje mi się, że to nie to. Że nie jest to coś co chcę robić do emerytury. Ale jak nie to to co? Niczego innego nie potrafię. Do pracy fizycznej chyba za słaba jestem, na utrzymaniu małża nie chcę być. Śpiewać nie umiem, haftować i rysować też nie. Czasem wydaje mi się, że potrafię pisać, ale to chyba trochę za mało. A i sprzątać umiem.

porzadki
Ale nie do końca o taką pracę mi chodzi.

Jak jest u Was? Czy praca ma sens? Daje satysfakcję? A może ciągle szukacie ideału?