Śmierć, miłość, pamięć

Dzisiaj wpis w nastroju nieco minorowym, wszak okres zaduszkowej zadumy tuż tuż. W mediach i na blogach dyskusja, jak co roku, na temat halloween – nasze czy nie, pogańskie czy nie, satanistyczne, komercyjne, potrzebne, zmałpowane, what ever. Nie obchodzę, bo jest mi zupełnie obce kulturowo, nie podoba mi się, jest jakieś takie. Chętnie za to obchodziłabym dziady, też pogańskie,a le bardziej nasze – w tonie i tradycji.

     Znowu wybierzemy się  na cmentarze, staniemy nad grobami bliskich, posmucimy się troszkę, i popędzimy dalej. Jak co roku na cmentarzach feeria barw,  tysiące zniczy, parada nowych płaszczy, butów, jak pogoda pozwoli dłuższe spacery. Szkoda, że to wszystko takie powierzchowne – trzeba przybrać grób, no bo jak to tak, bez pompy. A może fajniej by było w domu wyciągnąć albumy i pogadać o bliskich zmarłych. Nie w tonie zadumy, ale jak o żywych, pośmiać się z głupie miny babci, z błyszczącej łysiny dziadka, dziwnej sukni ciotki… Może opowiedzieć dzieciom o tych, którzy byli nam bliscy, a których one nie poznały? Przypomnieć, że byli fajnymi ludźmi, że nam mich brak cały czas a nie tylko na początku listopada.

        Ja mam to szczęście, że z bliskich i znanych mi osób mam na cmentarzu tylko babcię i dwóch stryjków, no dobrze, mam jeszcze prababcię, ale właściwie je nie pamiętam. Jak co roku wspomnienia o nich, liczenie ile to już lat i dziwienie się, jak ten czas szybko płynie. Zawsze wtedy zastanawiam się czy jeszcze ich kiedyś zobaczę. Czy istnieje coś po śmierci, czy poznamy się „po tamtej stronie”, czy poznam to maleństwo, którego nie zdążyłam spotkać, a pokochałam całym sercem? A jeżeli to wszystko nie ma sensu? Jeżeli śmierć to koniec?          Koniec dla nas, bo odchodzą ci, których kochamy, koniec dla nich, bo później nie ma już nic?

Jedną z moich ukochanych piosenek o śmierci właśnie jest „Ojciec” Waglewskich

Piosenka o miłości i śmierci jednocześnie. Czy może być piękniejszy koniec miłości, podsumowanie wszystkiego – trzymanie bliskiego człowieka za rękę do samego końca. To na pewno bardzo trudne, ale potrzebne i niestety rzadkie. Współczesny człowiek umiera w szpitalu, w hospicjum, często sam. Boimy się śmierci, boimy się umierania, bólu, straty, odchodzenia. Nie potrafimy się pożegnać. Nikt nas tego nie nauczył. Są szkoły dla rodziców, uczy się facetów jak przywitać swoje dziecko na świecie, jak przeciąć pępowinę, fachowo zmienić pieluchę etc. Ale nikt nie mówi jak zachować się w obliczu śmierci, jak pomóc sobie i temu, któremu już pomóc nie można….

      Moja babcia miała szczęście, paradoksalnie miała szczęście, chorowała ciężko ponad dwa lata, ale wymyśliła sobie, że chce doczekać moich 18 urodzin. Umarła tydzień po moich urodzinach. Dzięki temu wszyscy wiedzieli i zdążyli się pożegnać. Nie chciała umierać w szpitalu, odchodziła w swoim domu, ostatnie tygodnie była ze swoim mężem i dwoma synami. Młodszy był przy niej gdy przechodziła na tamtą stronę, uśmiechała się i witała swoich bliskich – matkę, chrzestną, pierwszego męża… Jedni powiedzą, że to bredzenie po morfinie, inni, że to dowód na to, że jednak coś jest, ktoś jest, że to nie koniec. Wolę wierzyć w tą drugą wersję.

         Nie wiem czy potrafiłabym być do końca przy śmierci kogoś bliskiego, ale też nie chciałabym dowiedzieć się o śmierci tak jak to kiedyś dawno temu usłyszała moja mama. Zadzwoniła zapytać się o stan swojej matki, a pielęgniarka zapytała -„kim jest pani dla zmarłej”. Nie cierpię pogrzebów, ale wiem, że jeszcze wiele przede mną. Nie lubię cmentarzy, nie rozumiem idei budowania jak najokazalszych grobowców, ustawiania jak największej ilości zniczy i kwiatów. Może przez to, że najbliżsi ciągle są ze mną. A i sprzedaży szczypek i innych słodyczy pod bramami cmentarzy też nie pojmuję.

        Jedną z niewielu rzeczy, która mi się podoba  w te dni to ramówka 3-ki. Piosenki zmarłych artystów. Marek Niedźwiedzki od kilku lat chyba co roku puszcza tą piosenkę:

http://https://www.youtube.com/watch?v=uGNk_zHy4Mg

Lhasa de Sela zmarła mając tylko 38 lat, dobrze, że zostawiła nam swoją muzykę dlatego o niej wspominamy. Nasi bliscy jeżeli nie byli słynnymi artystami mogą liczyć tylko na naszą pamięć. Memento na koniec: Mors certa, hora incerta…..