Kobieta profesor – rara avis

     Podczas wczorajszej konferencji znowu ze zdziwieniem zobaczyłam, że na sali prawie nie było kobiet. W kameralnej grupie dwudziestu kilku osób było 4 panie (w tym ja). Wśród 26 prelegentów 10 kobiet: 7 magisterek, 2 doktorki i tylko jedna kobieta habilitowana. Wśród panów 2 magistrów, 7 doktorów i 6 habilitowanych. Dlaczego przytaczam te liczby? Chociażby dla tego, że kobiet jest statystycznie więcej i częściej kończą studia. Ale po „zdobyciu” mgr, gdzieś znikają. Wśród pracowników naukowych im wyżej tym  mniej kobiet. W moim instytucie mamy tylko dwie dr hab, podczas gdy panów jest sporo. Na poziomie doktora jest nas trochę, ale potem się znacznie przerzedzamy.

Czy kobieta jest głupsza?

Nie dajemy rady zrobić na czas habilitacji i się nas z uczelni pozbywa. Mężczyźni w pocie czoła piszą, publikują, jeżdżą na konferencje, a my co? Lenimy się? To pewnie zależy od kobiety. Większość jednak zajmuje się nie tylko nauką, ale i rodziną. Tak, wiem, że praca na uczelni to nie praca, bo nie siedzi się tam 8h dziennie przez pięć dni w tygodniu – słyszałam taką opinie. Powinnam więc mieć czas i na dzieci i na dom i na naukę. Pewnie byłoby mi łatwiej gdybym siedziała na uczelni przez kilka godzin dziennie, a nie „tylko” prowadziła zajęcia. Miałabym czas na pisanie. W domu jest milion innych rzeczy do zrobienia (oprócz przygotowania się do zajęć) więc pisanie czegoś sensownego może okazać się trudne. Czasem padam na nos i jedynym wysiłkiem intelektualnym na jaki mnie stać jest przeczytanie książki, a powinnam PISAĆ książkę, albo jakiś nowatorski wiele wnoszący do nauki artykuł, najlepiej w języku obcym.

A mnie się czasem po prostu już nie chce myśleć

Pracując w biurze zwykle po zamknięciu biurka ma się wolne. Ja po wyjściu z uczelni zaczynam pracować. Może powinnam być bardziej zorganizowana. Wysłać dzieci do przedszkola i żłobka i pisać, tworzyć, wyżywać się naukowo. Może. Tylko, że moje dzieci nigdy więcej nie będą małe, już za chwile pójdą swoim i drogami i nie będą chciały, żeby im czytać i bawić się z nimi.

Dawno temu, moja promotorka od pracy magisterskiej powiedziała, że praca naukowa jest bardzo ciężka i szczerze odradza tą drogę. Ba, nawet dodała, że z tego powodu ma tylko jedno dziecko. Śmieszyło mnie to wtedy, zwłaszcza, że profesorka była niewątpliwie fachowcem w tym co robiła, ale wydawała się być nieco autystyczna. Teraz już wiem. To nie praca naukowa, ale próba połączenia pracy z życiem – to dopiero wyzwanie. Obawiam się, że aby być dobrym i zaangażowanym naukowcem trzeba umieć oderwać się od rodziny – facetowi łatwo to zrobić. Może zamknąć się w pokoju i powiedzieć „tata pracuje” i nikt nie przeszkadza. Sytuacja kiedy „mama pracuje” też jest możliwa, ale żeby nikt przez kilka godzin nie zapytał: kiedy obiad, gdzie moja koszulka, albo nudzi mi się? Szczerze wątpię.

 Chyba dla tego karierę naukową robi kobieta samotna, albo chociaż brzydka i głupia  – vide pewna panna Krysieńka. No dobra, żart nie był najwyższego lotu, ale jak się rozglądam to wśród młodych profesorek większość to panny, albo przy najmniej bezdzietne. Matki Polki realizują się gdzie indziej.

Mam doktorat, czy dam radę więcej? Nie wiem.