Chleb na zakwasie – z automatu.

Jakiś czas temu kupiłam sobie maszynę do pieczenia chleba. Najpierw piekłam z gotowych mieszanek, potem ambitnie z przepisów, a później wróciłam do mieszanek. Efekty były różne, raz lepiej, częściej gorzej. Chleb nie wyrastał, albo rósł pięknie i opadał. Prawie zawsze się kruszył. Smak zwykle był niezły, ale co z tego skoro pokroić się nie dawał. Do tego marzył mi się chleb na zakwasie. Szukałam, szukałam i wszędzie było, że zakwasowca w automacie

się nie da!

Wiem, że to wyższy stopień wtajemniczenia – trzeba mieć zakwas. Kiedyś nawet próbowałam go zrobić, ale zamiast rosnąć zaczął pleśnieć – poddałam się na kilka lat.

Jednak niedawno, zupełnie nie szukając natrafiłam na przepis:

 chleb na zakwasie z automatu!

Czyli, że co? Można? Da się?

Nie do końca wierząc kupiłam mąkę żytnią na zakwas. Znalazłam kilka przepisów, ale ten z moich wypieków wydał mi się najbardziej sensowny.

Zakwas robi się trzy dni:

pierwszego dnia wsypałam do dużego słoika 5 dużych łyżek mąki i tyle samo wody (nieco więcej) i zamieszałam-konsystencja naleśnikowa. Słoik powędrował na ciepłe okno. Drugiego dnia dosypałam 3 łyżki mąki (powinno być 5, ale jakoś wydało mi się, że 3) i tyle wody, żeby było niezbyt gęste. Trzeciego dnia to samo. Trochę toto podrosło, puściło parę bąbli, ale bez szału. Jednak nie pleśniało, czyli na dobre drodze. Zapach nieco skwaszonych jabłek – tak miało być. Myślę, że słabo urosło, bo burza była drugiego dnia.

Czwartego dnia ambitnie wzięłam się za chleb. Przepis z bloga z chlebem w tytule, nadesłany tamże przez Rafała – dzięki Rafał.

290 ml letniej wody (przegotowanej lub z butelki)
270 g mąki pszennej (ja do mojego dodaję 180 g pszennej typ 650, 40 g razowej pszennej i 40 g orkiszowej)
200 g mąki żytniej – typ 720 (kupuję w Stokrotce lub na targu)
130-140 g zakwasu żytniego 
1 łyżka oleju
1/2 łyżki cukru (duża łyżka = taka jaką jemy zupę)
1 i 1/2 łyżeczki soli

Zastanawiałam się ile to 130 g zakwasu – dałam 10 sporych łyżek. Wszystko co mokre do foremki – wybełtać, mąki pomieszane ze sobą też i włączyć podstawowy program. Miesza się, rośnie, zagniata – to mnie zawsze nuży stąd kupno automatu. Jednak zakwasowiec potrzebuje czasu… Po drugim mieszaniu wyjęłam mieszadełka, uklepałam ciasto i poszłam sobie weg wyłączywszy uprzednio maszynę.

Chleb miał sobie rosnąć 4-7 godzin w zależności od „mocy” zakwasu. Po czterech godzinach łypnęłam okiem przez szybkę, łaaaaał, kurde, urósł może centymetr, znowu coś nie tak. I oddaliłam się do innych czynności domowych.

W okolicach Faktów przypomniałam sobie o chlebie. No tym razem było łał – wyrósł prawie pod szybkę. Włączyłam godzinne pieczenie. Wkrótce poczułam zapach, od którego ślinianki wariują.

Po godzinie wystukałam z blaszki piękny, minimalnie opadnięty chleb. Był pyszny, uginał się i prostował, skórka chrupała, miąższ był zwarty, nic się nie kruszyło.

chleb

Jestem dumna – wreszcie udało mi się upiec smaczny chleb! Nie musiałam się napracować, bo pracował zakwas, jedyne czego było potrzeba to czas.

Jutro wyjmuję z lodówki zakwas i piekę znowu 🙂