Wiejskie popołudnie – skansen lubelski

Wczoraj popołudniu postawiliśmy  na wiejskie klimaty – wybraliśmy się do skansenu. Dla Panienki była to pierwsza wizyta, a dla Fefina trzecia. Chcąc uniknąć tłumów pojechaliśmy ok 16-stej. I rzeczywiście w kolejce przed nami trzy osoby.wiejskie

Na początek wiatrak z  Zygmuntowa – kiedyś mełł mąkę, a ja na wiatraki tego typu (dziecięciem będąc) mówiłam „maślak”, chociaż one przecież „koźlak” się nazywają.

Panience bardzo się podobało i natychmiast nabrała rozpędu, nie trzeba jej było nosić, chociaż obawiałam się, że z powodu braku drzemki będzie marudziła.

DSC_0352

Tu biegną do zagrody z Urzędowa. Od królików ciekawsze okazały się wiejskie narzędzia do mielenia, cięcia i chłop jeden wie czego jeszcze.

 

wiejskie

Szukaliśmy kóz i kaczek, ale udało nam się trafić na scenę mrożącą krew w żyłach. Koń zerwał dziewczynce sukienkę! No dobra, tylko kawałek tiulu, ale wrzask właścicielka wydała potężny. Dosłownie minutkę wcześniej głaskaliśmy tego sukienkożercę. Na zdjęciu corpus delicti sterczący z pyska.

DSC_0363

Jako właścicielka ogródka, podziwiałam kwiaty, wiejskie ogródki kiedyś były naprawdę cudne. Teraz są bardzo podobne do tego co widzimy w miastach,albo co gorsza bywają zdobne w łabądki ze starych opon.

DSC_0361

W ogóle takie wiejskie klimaty, kwiatki, płotki, chaty kryte strzechą są takie romantyczne. Nigdy w życiu nie chciałabym na stałe mieszkać w takiej chałupie – bez wody, światła i wc, ale tak popatrzeć i podumać…

DSC_0364

W naszym skansenie obok wiejskich chat mamy też, rozrastające się od pewnego czasu, XIX wieczne miasteczko. Też jest cudne i romantyczne, zwłaszcza, że pieczołowicie zrekonstruowano wnętrza poszczególnych domów, a drogę wyłożono kocimi łbami.

DSC_0370

Tu jak widać zakład fryzjerski, podejrzewam, że mój dziadek miał podobny, chociaż chyba nie tak duży. No niestety nie mam już kogo zapytać jak to wyglądało.

Obok kilka sklepów, piwiarnia, poczta, szewc, dentysta i restauracja. W sklepach oczywiście mydło i powidło, a nawet prawdziwa awangarda jak na owe czasy: wanna!

DSC_0371

Dreptaliśmy długo, zaglądając do prawie każdej chałupy, zagrody i „firmy” – kuźni i olejarni. Nie mogliśmy oczywiście ominąć kościoła z Matczyna, w którym wzięliśmy ślub, oraz czworaków z Brusa gdzie odbyło się nasze wesele.

DSC_0377

Co prawda Fefin stwierdził, że musiało być strasznie mało ludzi skoro się w takiej małej chałupie zmieścili. Pamięć mnie już nieco zawodzi, ale z 60 ludzi to tam się zmieściło, chyba.

DSC_0387

Potem jeszcze obowiązkowe lody, wizyta u kóz, które za każdym razem w innym miejscu wyżerają trawę i już machaliśmy świątkowi i wracaliśmy w stronę wyjścia. Było już po 18-stej a więc teoretycznie zamknięte.

DSC_0386

Przy bramie okazało się, że nie tylko teoretycznie – brama była zamknięta. Już miałam nadzieję na nocleg na sienniku, ale nie tylko my byliśmy „uwięzieni”. Jeden ze zwiedzających telefonicznie dowiedział się gdzie jest  otwarta brama i pomknęliśmy ku niej. Po drodze spotkaliśmy ekipę kręcącą  wiejskie muzykowanie, chwilę poczekaliśmy na skończenie sceny i mogliśmy iść.

 

DSC_0394

Po takiej wiejskiej sielance, nawet tak krótkiej, trudno się wraca do miejskiego zgiełku. Polecam wszystkim mieszczuchom taki kilkugodzinny reset.