Jesienne marudzenie

Słońca coraz mnie, dni coraz krótsze, ubrania coraz cieplejsze. Nie da się już dłużej udawać, że jesienne szarawe poranki przedzierzgną się w upalne popołudnia. No nie, lato się skończyło, chociaż pocieszający jest fakt, że każdy dzień przybliża następne lato.

jill111 / Pixabay

Dzisiaj mam ostatni leniwy poniedziałek w tym semestrze. Rano małż ogarnął Fefina i odtransportował w ramiona oświaty, a my z Panienką pomału śniadanie, ubieranie, wszystko powoooooli. Za tydzień wracam do pracy. Poniedziałki, wtorki i czwartki, będą nieco nerwowe – odstawić dziecia do zerówki, zdążyć na uniwerek (w tym raz na drugi koniec miasta) i wracając pamiętać, żeby syna zabrać do domu.

Jesienne marudzenie związane jest nierozerwalnie z pracą – powrót po dwóch latach urlopu nie budzi we mnie radości. Dziwne, bo po urodzeniu Fefina wracałam po ośmiu miesiącach, (urlop wychowawczy do głowy mi nie przyszedł) i to ze śpiewem na ustach. Jak widać wszystko się zmienia, nawet moja wymarzona onegdaj praca przestała być wymarzona. Gorzej – budzi moją niechęć.

 W tym semestrze mam pięć zupełnie nowych przedmiotów, tylko jeden z nich budzi mój jako taki entuzjazm. Reszta to zupełnie nie moja bajka. Potem ludzie dziwią się niskiemu poziomowi studiów, Jak ma być wysoki jak prowadzący zajęcia jest najwyżej „o jedną książkę dalej” niż studenci? Męczy mnie udawanie wiedzy, przekazywanie czegoś co jest tylko zlepkiem wyczytanych przeze mnie „mądrości”. Studenci też się męczą na takich zajęciach.

dsc_0639

Najchętniej rzuciłabym pracę – takie jesienne marzenie. Zajęłabym się wyłącznie domem, nie musiałabym myśleć. Myślenie boli mnie coraz bardziej.   Przyłapałam się ostatnio na myśli, że zazdroszczę pani woźnej w zerówce! Po wyjściu z pracy już nie musi o niej myśleć! Nie spędza wieczorów kombinując jakby tu udoskonalić swój warsztat, gapiąc się w tv albo komputer nie ma wyrzutów sumienia, że właściwie powinna coś napisać. A ja tak! I szczerze powiedziawszy jestem zmęczona. Wiem, że dziwnie to brzmi po dwóch latach przerwy, ale jestem zmęczona perspektywą pracy, bycia ocenianą, rozliczaną z „twórczości”, koniecznością pisania, czytania myślenia.

Mam tyle lat ile mam, dwójkę małoletnich pod opieką i muszę myśleć racjonalnie. Powinnam w pocie czoła pracować nad habilitacją, walczyć o to, żeby zostać na uczelni i jeszcze udawać, że mi na tym zależy. Słabo prawda? Muszę znaleźć plan B, mam kilka pomysłów, ale brak i zapału i wiary. Ehhh ciężko,  do tego zima coraz bliżej.