Okruszki, przed pierwszym listopada

     To już siedem miesięcy jak Cię nie ma z nami. Pomału oswoiłam się z myślą, że Cię więcej nie zobaczę. Jednak ciągle jesteś. Wszędzie są okruszki Twojej obecności. W szafie ciągle wisi Twój garnitur – nie potrafię się go pozbyć. Twoje książki, filmy, okulary. W łazienkowej szafce dezodorant – wącham go co jakiś czas, ale coraz mniej jest Twój.

     Oddałam ubrania, uporządkowałam dokumenty – bolało jak zrywanie paznokci. Co jakiś czas na kopercie z „fantastyczną” ofertą banku zaznaczam krzyżykiem „odbiorca nie żyje” i odsyłam – boli.
Gdzie się nie obrócę pełno Twoich śladów. Życie wypełnia pustkę po Tobie, Twój pokój zasypany zabawkami, a i tak funkcjonuje jako pokój dziadka.
Kiedy już wydaje mi się, że wystarczy łez, że wreszcie zamiast etapu łzawego nastąpił sentymentalny, napotykam na okruszki, które mi Ciebie przypominają. Krzywa płytka, którą położyłeś w łazience, płotek w ogrodzie, a nawet Twoja piła spalinowa, wszystko jest takie Twoje. A do tego zdjęcia, zarówno te które oglądam z rozmysłem jak i te, które nagle wypadają z książki, szuflady…
I wciąż trwa łapanie się na tym, że coś mam Ci powiedzieć, albo, że pewnie się wkurzysz, bo coś tam. Do niedawna nawet czytając program telewizyjny chciałam iść Ci powiedzieć, że będzie coś ciekawego.
I jeszcze to ciągłe porównywanie – nie potrafię ugotować takiej ogórkowej jak Ty, za gołąbki nawet się nie biorę, zacierki też mi wyszły zupełnie nie takie. A i ogórki w ogrodzie w tym roku zupełnie mi nie wyszły.
Wszędzie widzę, że Cię nie ma – nie kosisz trawy, nie grabisz liści, nie będziesz odgarniał śniegu. Nie ty w tym roku włączyłeś piece, nie Ty planowałeś ile węgla i drewna na zimę kupić. W filharmonii nie Ty witałeś w drzwiach przed koncertem – jak zobaczyłam, że to nie Ty miałam łzy na czubkach rzęs. To tylko drobiazgi, okruszki, w których Cię nie ma, a jednak tak Cię pełno.

     Mam to szczęście, że byłeś ze mną 40 lat, że kiedy  odchodziłeś nie żałowałam, żadnego słowa czy gestu, który wykonałam, czy którego wypowiedzieć nie zdążyłam. Za każdym razem kiedy zapalam znicz, przypominam sobie Twoje „Do zobaczenia” i myślę, cholera to nie tak miało być, to jeszcze nie teraz.