niebezpieczne

Niebezpieczne zabawy – też to robiliście!

Kilka dni temu pisałam o bezpieczeństwie jakie staramy się zapewnić dzieciom, a dziś dla równowagi opiszę niebezpieczne zabawy. Nie chodzi mi o niebieskie delfiny i dopalacze, ale o to co można wyczyniać ot tak – z nadmiaru inwencji, albo z nudy. Wpis sentymentalny, bo dotyczy zabaw, w które ochoczo się angażowałam 🙂 I wszystkie dotyczą wieku wczesnoszkolnego.

Wspinaczki

W okolicy rosło sporo mirablek, były na tyle sympatyczne, że nie mogliśmy oprzeć się wspinaniu na nie. Zwłaszcza kiedy owoce już dojrzewały, a jak wiadomo najsmaczniejsze są z samego czubka drzewa. To były nasze bazy, bawiliśmy się np w czterech pancernych – serio! Rodzice o tym wiedzieli i nie uznawali tego za niebezpieczne, przynajmniej wiedzieli gdzie nas szukać. Chociaż razu pewnego Bronia, siostra moja jedyna, w wieku podejrzewam ok 5 lat, spadając z drzewa zaczepiła się szelkami spodni o gałąź i majtała nogami jakieś 2 metry nad ziemią. Nie wiedzieliśmy jak ją zdjąć, ale na szczęście nadjechali (na motorku) rodzice – nieco zaskoczeni wiszącym dzieckiem. Ale to wcale nie oznaczało zakazu zabaw na drzewach.

Free-Photos / Pixabay

……Jak „wyrośliśmy” z mirabelek zaczęliśmy eksplorować budynki w stanie surowym. Oj, tego rodzice już nie popierali – schody bez barierek, sterczące druty, i wysokość dużo większa niż na drzewach. Jednak póki budowa trwała póty my korzystaliśmy 🙂

Ogień

Zabawy z ogniem są niebezpieczne – o tym wiedzieliśmy bardzo dobrze. Może tym bardziej były pociągające? Rozpalanie ogniska i gotowanie „zupy” w znalezionym deklu to wersja soft. Podobnie jak machanie płonącą foliówką nabitą na patyk. Ja mam na koncie podpalenie łąki. Cóż bowiem pali się lepiej niż zeschła trawa! Ognisko szybko wymknęło się spod kontroli i o ile początkowo próbowaliśmy gasić, o tyle szybko zwiewaliśmy, a ogień za nami. Łączka była niewielka więc i strat mało, ale cośmy się „nabali” to nasze.

Josch13 / Pixabay

……Zdarzyło się też inne niebezpieczne wykorzystanie ogniska – sąsiedzi palili śmiecie z garażu (deski, szmaty etc), znaleźliśmy drewnianą skrzynię świetną do zabawy. Wsadzało się delikwenta (albo dwójkę) do skrzyni i toczyło przez ognisko! W pewnej chwili ogień zrobił się zbyt wysoki i skrzynia z kolegą została w środku ogniska. Zrobiło się strasznie – tym bardziej, że leżała na wieku. Na szczęście jakimś cudem, kolega miotając się sam wytoczył skrzynie z ognia.

Woda

Płynąca w pobliżu rzeka na szczęście zawsze była zbyt płytka, aby była atrakcyjna, ale zawsze można było znaleźć coś ciekawszego. W drodze ze szkoły mijaliśmy „jeziorko” kilka metrów kwadratowych, płytkie i właściwie nigdy nie zamarzające. Trochę śmierdziało, ale miało fajne błoto. Zabawa polegała na włażeniu w błoto i zapadnięciu się jak najgłębiej – wygrał kolega, który wrócił do domu bez buta 🙂 Dlaczego zaliczam to do kategorii niebezpieczne? Bo jeziorko powstało z nielegalnego odpływu kanalizacji – dlatego nigdy nie zamarzało – zagrożenie epidemiologiczne, cośmy na sobie do domów przynosili to nasze.

dsc_0056
………Generalnie wszystko co mokre było pociągające, grzebanie w kałużach, sprawdzanie ich głębokości, ewentualnie twardości lodu na tychże. Pamiętam do dzisiaj jak w zimie klapnęłam na zadek w kałużę, nie przewidziałam, że pod wodą jest lód. Sztuczny miś, w którego byłam ubrana po namoknięciu ważył chyba tonę, ledwo szłam, a dodatkowo zastanawiałam się co powie mama.

Pozostałe potencjalnie niebezpieczne

Jak tak się pozastanawiam, to dochodzę do wniosku, że nasi rodzice albo byli szalenie nieodpowiedzialni, albo bardzo nieświadomi naszych zabaw.
–  w pobliżu naszej ulicy składowano kręgi betonowe do budowy kanalizacji – wspinaliśmy się na nie kilka miesięcy, rodzice nam zabraniali, ale jakoś niemrawo. Jak teraz pomyślę jak te tony, bądź co bądź, betonu mogły się pod wpływem naszych harców poprzesuwać i kogoś zmiażdżyć – aż mi się zimno na samą myśl robi.
– jeżdżąc na rowerach przywiązywaliśmy jeden do drugiego i bawiliśmy się w holowanie – po jednym miałam kilka lat żwirki w kolanach
– starsi koledzy kładli się na ulicę i sprawdzali który później uskoczy przed nadjeżdżającym autem – owszem ruch był mizerny, ale był

Generalnie zabaw bezpiecznych też nie unikaliśmy: kapsle, klasy, robienie widoczków, albo zabawa w pierwszą komunię ewentualnie ślub 🙂 Czasem w ramach grzecznego bawienia się wydawałyśmy przyjęcia z mniej lub bardziej (zwykle mniej) dojrzałych owoców – kończyło się hmmm dość spektakularnymi wymiotami. W czasach przed-czipsowych jedliśmy nie tylko owoce, ale też marchewki i kalarepki z pobliskiego pola- ziemię wycieraliśmy o trawę 😀 Nikt nie martwił się o brudne ręce i wzajemne zarażanie się.

Jak ja sobie pomyślę, o tym cośmy wyprawiali i o tym, że Fefin i Panienka też wkrótce może tak będą się bawić, to robi mi się trochę słabo. Staram się nie być nadopiekuńczą mamą, ale wolę moje dzieci w jednym kawałku. Z jednej strony boję się o nie, a z drugiej nie chcę, aby wspomnienia z dzieciństwa to tylko z mamusią za rękę.  Chcę, żeby były samodzielne, ale boję się, że będą robić jakieś niebezpieczne rzeczy! Z drugiej strony, skoro myśmy przeżyli, nic złego się nie działo to może i moje obawy są na wyrost?

Pochwalcie się w komentarzach jakie niebezpieczne zabawy macie na koncie? Warunek jeden – w momencie rozrabiania nie mieliście więcej niż 14 lat!