Matura – dobrze, że mam już za sobą

Matura, ta dziwna chwila, która ma z ucznia zrobić dojrzałego obywatela. Czy robi? Raczej nie, w końcu to tylko egzamin. I to nie taki znowu trudny. Nie będę teraz marudzić, że kiedyś to, panie święty, kiedyś to była matura. Za moich czasów, a przed wojną to hohoho dopiero była matura. A teraz to szkoda gadać. Teraz po prostu jest inaczej i nie będę narzekać.
Zebrało mi się na okolicznościowe wspominki i tyle. Zdawałam maturę pod koniec ubiegłego wieku, więc wyglądała zupełnie inaczej – dla niektórych będą to więc wspominki kombatanckie.

Ainsi donc: Matura!

Pierwszy był oczywiście egzamin z polskiego – wszyscy razem w sali gimnastycznej. Na stołach maskotki! Niektóre na pół stolika. Nie było zakazu wnoszenia komórek! Ha, mam Cię! Wtedy nie było komórek!
Do wyboru pięć tematów, w tym wiersz i pięć godzin pisania, pięć zegarowych godzin. Papier w linię – dowolna ilość arkuszy. Większość pisało dwie wersję  – brudnopis i to do oddania.
Pisałam na temat: „Ikar, Konrad, Siłaczka, Kolumb, Artur…Wizje młodości i ich ocena w oczach współczesnego maturzysty.” (nie, nie mam tak dobrej pamięci – wszystkie maturalne zmagania mam zapisane) Temat dla mnie jako nałogowej książkoholiczki był idealny. Namachałam coś koło 11 stron – A4. Byłam bardzo z siebie zadowolona.


Następny dzień i ….

Matematyka

wtedy jeszcze nie była obowiązkowa, ale ja w mat-fizie więc pisałam i to rozszerzoną. Znowu pięć godzin. Można było mieć swój kalkulator! Trzy zadania bez błędów, żeby dostać piątkę, oceniany był nie tylko wynik, ale cały tok myślowy. Rozgrzebałam jako tako trzy zadania, coś mi tam powychodziło nawet, ale wiedziałam, że słabo raczej. Miałam oddać kiedy okazało się, że ktoś ma przynieść ściągi z WC! Pat wychodziła po nie kilka razy, ale „nasz” student rozwiązujący zadania na ławce jakiś powolny był. Poszłam, znalazłam w umówionym miejscu :), wniosłam do klasy, sprawdziłam moje wyniki i puściłam ściągi dalej. Sama właściwie nic nie spisałam, bo a) bałam się, że mnie złapią b) doszłam do wniosku, że zdać zdam, c) no kurde kłamstwo by to było

                                                                              Wyniki

Po kilku dniach wyniki – tak, po kilku dniach, bo sprawdzali nasi nauczyciele, a nazwiska też w żaden sposób utajane nie były. Wywieszono listy, z ponad godzinnym poślizgiem, bo jednemu poloniście coś nie pasowało. Okazało się, że matma na trzy, a polski na cztery – li i jedynie. Bardzo mnie to rozczarowało! Wkrótce okazało się, że nasza polonistka oceniła mnie na 5+, ale „pan” z równoległej klasy doszedł do wniosku, że o nie możliwe, że jego klasa jest gorsza. Powiedział dyrektorowi, że młoda polonistka ocenia zbyt wysoko i musi te zbyt dobrze napisane prace zweryfikować (sic!) I tak dwie 6-tki i dwie 5-ki (albo nawet więcej) obniżył na czwórki. Co ciekawe nikomu z nas nie przyszło do głowy dyskutować, sarkaliśmy po kątach i tyle. Nie wiem czemu, może baliśmy się zemsty na ustnych?

Potem były ustne, a więc stres zdecydowanie większy, bo nigdy nie miałam szczególnie „gadanego”(i mówię to ja, wykładowczyni akademicka : ).

Polski

Przez cały semestr przygotowywaliśmy się o tego egzaminu. Co kilka tygodni polonistka dawała nam kolejną porcję tematów dotyczących określonego okresu literackiego i każdy to sobie sam  domu obrabiał. To było naprawdę BARDZO DUŻO pytań.
W dniu egzaminu bardzo się denerwowałam, po wylosowaniu pytań zdecydowanie mi ulżyło. DO tego stopnia, że zaczęłam swoją odpowiedź od „A więc jeżeli chodzi…Oj, nie zaczyna się od a więc. Więc…” Jednak dałam radę na pięć.

Angielski

Sytuacja podobna  – pierdylion tematów opisywanych przez pół roku. Miałam ściagę, ale nie musiałam jej używać. Poszło słabiej, bo tylko na 4,5 🙂

Biologia

Proste i logiczne, że skoro byłam w mat-fiz i pisałam matematykę, to jako ustny wybiorę biologię 🙂 Biologia zawsze była moim ulubionym przedmiotem, ale wyobraziłam sobie, że przez pięć godzin nie dam rady o biologii pisać. Z kolei matematyka na ustnym przerażała mnie o tego stopnia, że wybrałam biologię.
Byłam naprawdę nieźle przygotowana, ale miałam ściągę. Jakież było moje przerażenie, kiedy praktycznie natychmiast po wylosowaniu pytań, podszedł do mnie dyrektor, otworzył mi dłoń i zabrał ściągawkę. Myślałam, że pozamiatane. Nie zdążyłam nawet spojrzeć na „pomoc naukową” i dyr dobrze o tym wiedział. Odpowiadałam  w wielkim stresie, ale dałam radę. Nieskromnie się przyznam – na pięć.

Teraz wspominam to z pewną nostalgią, ale wtedy to był potężny stres 😀

A jak tam Twoja matura? Gładko poszło czy raczej z przygodami? Pochwal się w komentarzu jak to z Tobą było!