Dzieci. Co mi dały, co zabrały. part I

Ostatnio było o bezdzietności z wyboru, dlatego dzisiaj odświeżam post o tym co dzieci z nami robią – argumenty dla nie dzieciatych.

Poddaję się, mój dzień kręci się wokół dzieci, ja się kręcę wokół dzieci, nie da się inaczej bloguś dryfuje w stronę „parentingu”. Nie w 100%, ale w dużej mierze popłynę chyba w tym kierunku. Nawet w tej chwili Polyanna zaordynowała sobie dodatkowe karmienie i piszę jedną ręką, o drugą pod biustem przytrzymuję.

      To na początek co mi dzieci zabrały.

     Po pierwsze zabrały mi MNIE. Nie jestem już sobą sprzed 5 lat (w 2018 to już bliżej 8). Jestem MATKĄ. To dziwny stan, czasem fajny, a czasem trochę uwiera. Nie wierzę rodzicom, którzy mówią, że nie wiedzą co by robili bez swojego dziecka, albo, że nie pamiętają już jak to było bez niego. Ja pamiętam aż za dobrze.      Mogłam spać, aż się wyśpię, a w nocy…..,albo czytać do bladego świtu. Mogłam z kubkiem herbaty rozłożyć się na tarasie i czytać gazety. Mogłam przez kilka godzin łoić MMRPG-a albo czatować po hiszpańsku. Mogłam pójść na flamenco nie planując szczegółowo o której muszę wrócić. Mogłam się wybrać na koncert, a po nim na piwo/wino/herbatę. No, w ogóle mogłam pić alkohol – od 2010 prawie ciągle jestem w ciąży albo karmię. Mogłam pójść pobiegać, bez ustalania tego wcześniej z kimkolwiek. Mogłam umówić się kosmetyczką na 3 godziny.

   Mogłam pojechać do miasta i bez celu włóczyć się po sklepach. Mogła do sklepu jechać rowerem – teraz to wyprawa z wózkiem. Mogłam spontanicznie planować spotkania, ba nawet wyjazdy. Mogłam sprzątać cały dzień – nawet tego mi brakuje. Mogłam patrzeć jak czas przecieka mi przez palce i nie denerwować się tym. Z pracy mogłam wracać pomalutku, zaglądając do sklepów, czytając gazetę, wlec się noga za nogą.

      Tego wszystko mi brak.

   Ale wiem, że jeszcze jakieś 10-15 lat i większość z ww odzyskam. Nie dostanę z powrotem tylko jednej rzeczy – spokoju. Nigdy nie przestanę czuć gdzieś w tyle głowy lęku o to, że coś złego może stać się moim dzieciom, że mogą zachorować, ulec złym wpływom i cholera wie czemu jeszcze. Już zawsze będę o nich myśleć, zawsze nawet kiedy będą mieć po 50 lat. Zawsze będę zastanawiać się co jeszcze mogę zrobić, żeby moim dzieciom było dobrze, żeby im pomóc, żeby były szczęśliwe.

     W końcu nikt nie mówił, że będzie łatwo. Bycie matką czasami jest jak jazda karuzelą – niby zabawne a chce się rzygać. Następnym razem poszukam tych lepszych stron macierzyństwa. (znalazłam – kliknij TUTAJ)