Kołowrotek vel karuzela

Jutro dostarczam dzieciątka do placówek oświatowych. Definitywnie skończyły się im wakacje. Ja teoretycznie rzecz ujmując mam jeszcze wolne. Koniec z letnim spaniem aż się wyśpią. Pobudki będą koło siódmej. Dobrze, że szkoła/przedszkole blisko. Jednak jak pomyślę, że znowu się zaczyna:

Fefin wstawaj-jedz -myj się-ubieraj-ale szybciej proszę-zapnij spodnie-kask-plecak!

W tym roku moje monologi będą wymagały dwa razy większej mocy bo, Panienka zacznie się też edukować.

Wskakujemy w kieracik, poniedziałek-piątek, dom-szkoła -przedszkole-dom. Dobrze, ze jeździmy rowerami, zawsze to dawka ruchu na pobudzenie. Szkoda, że w zimie się jeździć nie da.
I znowu będę latać jak ten durny chomik,

szybciej i szybciej, z wywieszonym językiem, a droga nigdy się nie kończy.

Im bardziej się rozpędzam z tym większym impetem walę głową w ścianę. Pędzę, ciągle czegoś nie zrobiłam, ciągle mam coś jeszcze w planach, coś powinnam, muszę, czegoś się ode mnie oczekuje. Pędzę.

Coraz częściej mam dość, na myśl o powrocie do pracy robi mi się mdło. Perspektywa porannych pobudek i poganianek tez nie napawa mnie optymizmem. Chyba się jakoś w tym wszystkim zapętliłam. Wszyscy znają swoje miejsca, a ja się między nimi miotam. I ciągle ktoś jest niezadowolony, bo coś zrobiłam, albo czegoś nie zrobiłam. Powiedziałam, a nie powinnam, albo przynajmniej nie tym tonem.

pędzę

Staram się, naprawdę staram się być dobra, miła uśmiechnięta. Zen, lotos, tafla jeziora. I zasuwam w tej karuzeli coraz prędzej, kołowrotek mi tylko śmiga przed oczami w chomiczym pędzie. Kiedy już wpadnę we właściwy rytm to nawet myśleć nie muszę. Tylko czy o to w tym wszystkim chodzi?

Kiedy byłam dzieckiem lubiłam początek szkoły, nowe wyzwania, pachnące książki, czyste zeszyty i pachnące chińskie gumki. Teraz też lubię początki, jeszcze bardziej plany i pomysły. Tyle, że potem niewiele z tego. Słomiany zapał, jak u jakiegoś cholernego nastolatka co jutro postanowi, że w tym roku będzie się uczył systematycznie.

Witaj szkoło, psiakostka….