Pokolenie Ikea – nie czytaj tej książki

Jakiś czas temu usłyszałam o książce „Pokolenie Ikea”, ktoś, gdzieś zachwalał, że młody autor, powiew, literatura i inne duperszmity. Nie czytuję „głośnych” książek z zasady, więc i o tej szybko zapomniałam. Wpadła mi w rękę we wtorek w bibliotece. Mała, cienka, mniej niż 200 stron. Pomyślałam, że  sprawdzę kim jest Piotr C.

Pokolenie Ikea

To zła książka. I na tym mogłabym skończyć.  Morduję ją od 3 dni, zostało mi  ze 30 stron i nie wiem czy skończę. Zwykle książki tej wielkości, dobrze napisane, łykam w jeden wieczór, a z tą się morduję. Nie chodzi nawet o to, że książka jest nudna. Po prostu cały czas zastanawiam się o co chodzi? Po co ja to czytam? Może lepiej obejrzeć „sanatorium miłość”? Albo chociaż „Damy i wieśniaczki”?

Bohater jest chamem

Prawnik pracujący w korporacji cały czas opowiada o kopulacji i defekacji, ewentualnie o szukaniu kandydatki do kopulacji i miejsca do defekacji. I robi to językiem wulgarnym, ubogim, zupełnie nie przystającym ani do prawnika, ani do literatury. Tak, wiem, prawnik też człowiek, ale jeśli cały czas używa tylko słów uznawanych za nieparlamentarny, to ja nie chcę go znać. Cały czas czytając mam wrażenie, że słucham żuli pod sklepem, ewentualnie napalonych gimnazjalistów.

Piotr C. usiłuje być zabawny

Pojawiają się więc dowcipy i różnego typu bon moty, które śmieszne nie są. Radzi czytelnikowi jak namówić kobietę na seks, jak wyrywać laski, jak traktować kobietę. No jak? Tak jak na to zasługuje czyli jak dziwkę. Noooo skoro daje mu jak o to poprosi, a ledwo co się znają. Są też passusy o męskiej przyjaźni i szukaniu sensu. Nie bardzo mu to wychodzi.

Generalnie całość jest raczej do dupy jeśli pozostaniemy w stylistyce autora. No chu…wa ta książka raczej, bo nie inaczej. Przeczytałam ją dla Ciebie, Ty już nie musisz.

Znasz to dzieło? A może podrzucisz tytuł, którego czytać zupełnie nie warto.