Marsz równości 2019

Wczorajsza sobota pod znakiem II Marszu Równości. Prezydent Żuk tradycyjnie już zakazał marszu, a sąd zakaz uchylił. Tym razem szłam z pełnym przekonaniem, że chcę iść, i nie szłam sama – dzięki chłopaki ☺☺. Mam wrażenie, że było trochę mniej przeciwników, ale byli. I agresywni, i rozmodleni. Tuż przed marszem słuchałam pana, który opowiadał o tym, jak to za sprawą UE 4-letnie dzieci uczone są masturbacji. Powtarzał to  z lubością, w ciągu 5 minut słowo masturbacja słyszałam 4 razy. Nie przerwał nawet podczas śpiewania hymnu. Chociaż może miał rację, bo to ONI śpiewali, a on porządny katolik nie będzie z NIMI śpiewał, skoro musi o masturbacji poopowiadać.

Niestety jestem zbyt wolna, nie zdążyłam zrobić zdjęcia, ale imaginuj sobie: starsza pani z różańcem wyciąga różaniec w stronę marszu i… pokazuje fuck – tą samą ręką! Sporo było „katolików” z krzyżami i różańcami. Spotkaliśmy nawet  dwóch byłych studentów, szli smutni z różańcami w wyciągniętych dłoniach – nie chcieli dołączyć, chociaż wyglądali na parę 🙂

Marsz Równości w Lublinie

 

Było wesoło, słońce świeciło, rozmawiałam ze starszymi paniami, które nie były „z branży”, ale szły, żeby wszyscy mieli równe prawa. I ja też szłam dla demokracji, skoro mogę iść w procesji 3 króli, to dlaczego miałabym nie pójść w Marszu Równości? Pan prezydent też był doceniony, co jakiś czas padało hasło:

A mogłeś być królową tego marszu!

Myślę, że obserwatorzy stojący w oknach i na balkonach też byli rozczarowani. Żadnej golizny, seksu, zwierząt gospodarskich. Nic! Nuda. Tylko weseli ludzie z kolorowymi flagami i plakatami, a do tego rytmiczna muzyka. Rodzice z dorosłymi LGBT, kilkoro z małymi dziećmi, gdyby nie  otoczenie, to było jak na pikniku.

Marsz Równości w Lublinie

Oczywiście, pojawili się agresywni młodzi ludzie, ale policja szybko sobie z nimi radziła, niestety musieli znowu używać gazu i armatek wodnych. Innowacją były armatki z wodą w kolorze czerwonym. Łatwiej z tłumu wyłuskać tak naznaczonych, a i efekt fajny. Jakby ta młodzież dzielnie idąca przed marszem, krew własną przelewała 🙂

Była też ekipa przebrana do odkażania miasta od tej zarazy. Trochę to smutne i trochę straszne, bo widziałam tam sporo młodych dziewczyn. Smutne, bo kibole szukają dymu i tak naprawdę jest im obojętne, kogo atakują. Ale dziewczyny?

W tłumie były też znajome twarze – posłanka Joanna Mucha szła obok mnie, i to nawet bez obstawy (nie to co jeden z małych członków pis-u). Miałam też przyjemność poznać byłą panią wojewodę i Artura Kapturkiewicza,  współzałożyciela „Wiary i tęczy”.

To był mój drugi marsz, o poprzednim też pisałam – o TU KLIKNIJ żeby przeczytać. Tym razem wiedziałam, czego oczekiwać i też mi się podobało. I nie piszę tego po to, żeby kogokolwiek „nawracać”, czy zachęcać. To raczej moja socjo-refleksja na temat tego, co dzieje się w mieście.

Następny raz może pójdę 11 listopada i pod brunatną flagę się zakradnę?