Czas płynie, a jakby stał w miejscu

Pandemia sprawiła, że czas zaczął płynąć jakoś inaczej. Z jednej strony ciągnie się jak guma, a z drugiej przemyka niepostrzeżenie. Co dziwniejsze oba uczucia mam na raz. Dni są podobne do siebie, ale gdzieś umykają, budzę się i znowu jest sobota. Niby wiosna, a jakoś  nie tak, za zimno, za mało słońca, za mało radości i beztroski.

Niedawno ze zdziwieniem zobaczyłam, że kasztany przekwitają. Ale jak to? Kiedy zakwitły, przecież….no tak maj się kończy. Nie mam kasztanowców w pobliżu domu, a nie oddalam się na odległość większą niż kilometr to i kasztany przegapiłam. Za to bzy kwitną cudnie od tygodni, co kilka dni przynoszę świeże bukiety do domu. Chyba jeszcze nigdy nie kwitły tak długo, zaleta zimnego maja.

I ten czas, umyka.

Celebryci chwalą się, że mają czas na książki. Ja czytam niezależnie od zarazy, chociaż teraz rzeczywiście zdecydowanie po mniej ambitne książki sięgam. Chociaż ostatnio czytałam książkę o dobrodziejstwie leniuchowania. „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia”. Rozdziały dotyczące pojmowania czasu są po prostu o mnie. Poszukałam cytowanego socjologa, znalazłam wywiad o czasie, a tam jeszcze bardziej o mnie:

Stale mamy poczucie „winy”, iż w danym momencie możemy się poświęcić tylko jednej rzeczy:
gdy pracujemy, mamy wyrzuty sumienia wobec przyjaciół, rodziny i naszych
hobby; gdy z kolei spędzamy czas z dziećmi, mamy wyrzuty sumienia wobec
pracodawcy, przyjaciół i naszych hobby, wreszcie gdy poświęcamy czas przyjaciołom, wyrzuty sumienia budzi w nas praca, rodzina i hobby. (wywiad z Hartmutem Rosą (Studia Socjologiczne 2010 nr 4)

A w trakcie pandemii jeszcze bardziej mi się poczucie winy nakręca. Jestem w domu – mogłabym więcej pracować – dzieci są w domu – mogłabym spędzać z nimi więcej czasu. Cokolwiek robię, zastanawiam się, czy nie powinnam w tej chwili robić czegoś zupełnie innego. Czas ucieka, a ja znowu drepczę w kółko.

Czytam o mindfulness, medytacji o dbaniu o swoją głowę. Podoba mi się, ale nie mam czasu…
Pewnie mam, ale nie potrafię go złapać, zatrzymać, wykorzystać. Kiedy udaje mi się zmobilizować do jogi, jestem z siebie zadowolona i obiecuje sobie, że jutro też rozłożę matę…

A w międzyczasie blog skończył 5 lat. Zaczynając pisanie, miałam w domu niemowlaka i kandydata do zerówki. Po wakacjach niemowlak pójdzie do zerówki, a starszak do 4 klasy. Blog trwa, chociaż trudno mówić o rozwoju. Nie staram się przyciągnąć czytelników, nie buduję społeczności (ha, ha, ha – zawsze mnie to bawi kiedy czytam, że blog musi budować społeczność), nie zarabiam na nim, chociaż przyznam, że jak zaczynałam, wydawało mi się to zupełnie realne. Piszę, bo piszę, bez ciśnienia.

Miał być lajfstajl i inne pierdoły, między innymi kuchnia. I to właśnie przepisy robią mi największy ruch 😀 . Nie piszę najwyraźniej niczego ciekawego, nie potrafię przyciągnąć na stałe, wraca do mnie średnio 18%, nie ma się czym chwalić.  A do tego, moje wpisy rzadko są na tyle angażujące, aby komuś chciało się komentować, no cóż, nudna jestem.

Dziękuję tym wszystkim, którzy do mnie wracają!