Latem sobie czytam, nie latem też

Należę do wielu różnych wyśmiewanych mniejszości: feministek, osób, które opłacają abonament TV, wegetarian, naiwnie wierzących w to, że ludzie z natury są uczciwi, a do tego do ludzi, którzy nie wstydzą się powiedzieć: czytam książki.

Od kiedy pamiętam (wg podań rodzinnych zaczęłam, mając 4,5 roku) czytam namiętnie, wszędzie i zawsze. Nawet kiedy padam na twarz, muszę przeczytać, chociaż kilka stron. Najlepszym prezentem zawsze były i są książki. Biblioteka jest dla mnie niczym sklep z zabawkami dla dziecka albo sklep mięsny dla psa. Uwielbiam chodzić między półkami i wyszukiwać książki. Teraz z powodu zarazy muszę zamawiać przez internet i co rusz zaliczam fakapy.

Normalnie biorę książkę do ręki, przekartkowuję i wiem, czy ją chcę, czy raczej nie moja bajka. Przez internet muszę sugerować się opiniami innych ludzi. Pomaga mi OnaCzyta, bo Jussi potrafi zachęcić do książek, ale czasem i od niej zaliczam wpadkę. Innymi słowy, bez wzięcia książki do ręki jest trudniej.

Fantasy, reportaże, biografie, czytam jak leci

Czytam bardzo różnorodne rzeczy, od kilku lat bardzo chętnie fantasy, ale dobrą obyczajówką też nie pogardzam. Lubię biografie albo sagi nie koniecznie prawdziwe, ale osadzone w rzeczywistych miejscach. Reportaże Pawła Reszki i książki  Filipa Springera należą do tych książek, które polecam znajomym. Z literatury faktu ostatnio „przeleciałam” sporo pozycji o Kościele, ale z perspektywy byłych księży, byłych zakonnic i dzieci księży – porażające lektury.

Lubię czytać seriami, jednego autora wyczytuję w całości i potem czekam na nowe dzieła. Takim sposobem wykończyłam ostatnio Anetę Jadowską i jej serie o Dorze Wilk i Witkacym. Wakacyjną lekturą była też seria K.B Miszczuk o szeptuchach.

Odkrycie sezonu

A teraz czytam R.P. Evansa, który napisał tyle książek, że na jakiś czas mam co czytać. Zaczęłam od książek, w których bohater idzie przez USA. Podróż tysiąca mil, Kręte ścieżki, Dotknąć nieba. Niebanalna formuła – bohater idzie i pisze pamiętnik, niby banał, a wciąga. Spojrzenie z perspektywy piechura, gościa, kogoś, kto wszędzie jest obcy. Droga jest pretekstem do szukania czegoś, o czym nawet sami nie wiedzą. W ten sposób przyglądamy się tej innej Ameryce. Małe miasteczka, wioski, zakurzone drogi, nie zawsze mili i uśmiechnięci ludzie. Książki Evansa kończą się za każdym razem zupełnie nie tak, jakbym chciała. Zostawiają niedosyt i skłaniają do pomyślenia o różnych sprawach. Miejscami są może zbyt naiwne, może trochę moralizatorskie, ale przez to inne, odświeżające na tle tych pozostałych, które zdarza mi się czytać.

Aktualnie czytam także (bo zawsze kilka na raz) książkę Małgorzaty Halber Najgorszy człowiek na świecie. Przerażające nieco studium o próbie wyjścia z alkoholizmu i narkomanii. Tym bardziej poruszające, że fama głosi, że książka oparta na przeżyciach autorki. Czytam i dochodzę do wniosku, że mam na tyle podobne do niej przemyślenia poglądy na życie, że to, że nie piję nałogowo to przypadek. Gdyby nie kac, zdecydowanie bardziej lubiłabym alkohol.

A to, to słabe było

A teraz fakapy. Książki określane mianem chick lit, czasem wpada mi coś takiego w rękę. Lekko się czyta, budzi chichot i poczucie wyższości (no, bo ja aż tak a głupia nie jestem). Niestety teraz literatura „kobieca” jest coraz słabsza, oczywiście to moja opinia. Książek jest coraz więcej, okładki identyczne, tytuły podobne. Wybieram więc w ciemno, czasem posiłkując się recenzjami.

Wczoraj postanowiłam spędzić popołudnie w hamaku, herbatka, książka  – idealna niedziela. Padło na książkę pod tytułem Nie zmienił się tylko blond. Pierwszy tom cyklu, dość gruby tomik, czyli tak jak lubię. Mordowałam się 1,5 h, przeczytałam około 100 stron. Tylko dlatego tak dużo, bo mi się z hamaka wstawać nie chciało. Książka w założeniu komediowa. Mąż zdradza żonę, ta wyprowadza się z czwórką dzieci do rodziców, najstarszy syn zabiera ze sobą dziewczynę w ciąży. Bohaterka ma 37 lat i jest pisarką. Mąż nasyła na nią pomoc społeczną i chce rozwodu z orzekaniem o winie, a ona planuje remont jakiejś rudery. Cały czas udaje trzpiotkę optymistkę. Wyszedł miks Grocholi i Bridget Jones, raczej zakalec i ciężki do przełknięcia. Czytałam i czekałam, że zaskoczy, że polubię bohaterkę, albo zaciekawi mnie jakiś wątek. Niestety czytam, czytam i nic. A do tego wiarołomnego męża określała cały czas mianem bawidamek strasznie to wkurzające było.

Słabe, to było bardzo słabe. Później doczytałam, że autorka debiutowała tą właśnie książką w 2015, a do teraz wydała 15 tytułów. Bardzo płodna, albo modna, reklama potrafi zdziałać cuda. Wydawcy eksploatują pisarzy tak długo jak nie pojawi się ktoś nowszy, nie koniecznie lepszy.

A może ja się nie znam? Może zazdrość przeze mnie przemawia? Całkiem prawdopodobne, kiedyś chciałam być pisarką, ale mi przeszło. Bycie redaktorką lub korektorką wydaje mi się bardziej pociągające. Zdarzyło mi się czytać jako beta reader – to też mi się podoba. I marzenie od dzieciństwa – praca w bibliotece 🙂

A moje podejście do literatury, tak w ogóle wygląda tak:

Brak dostępnego opisu zdjęcia.