Jesteśmy wk….ne!!!

Wydawało mi się, że kolejna fala koronawirusa wpędziła nas w kompletnie czarną dupę, a tu nasi ukochani politycy postanowili odwrócić naszą uwagę od pandemii. Wiele razy już mówiłam, a nawet pisałam (o tu i tutaj), że kiedy chce się coś przepchnąć pod stołem, to pojawia się temat aborcji.

Tym razem w białych rękawiczkach, nie prezydent, nie parlament, ale Trybunał Konstytucyjny. Uznali, że usunięcie ciężko uszkodzonych płodów, często z wadami letalnymi, jest niezgodne z konstytucją.  W konstytucji, z tego co wiem, nie ma nic o ochronie poczętych.

Problem niby mnie już nie dotyczy, nie planuję więcej dzieci. Mogę więc olać temat i udawać, że nie widzę, co się dzieje. Jeszcze nie wyszłam na ulicę, bo jednak boję się tłumów. Jednak wcale nie wiem, czy nie dołączę do demonstracji. W końcu mam dzieci, które kiedyś będą dorosłe. Nie chcę, żeby ktoś za nie decydował w tak ważnej sprawie.

Nie jestem za aborcją, nie wiem, jakbym się zachowała, mając w perspektywie urodzenie ciężko chorego dziecka. Nie mogę napisać, że na pewno bym urodziła, albo na pewno usunęła. W hipotetycznej sytuacji można powiedzieć tylko: NIE WIEM. 

Choroba dziecka to chyba jedna z niewielu rzeczy, których się boję. Nie potrafię sobie wyobrazić konieczności decydowania o życiu nienarodzonego. Jednak wolałabym mieć prawo do ostatniego zdania. Żaden ksiądz, lekarz, ani prolajfer nie ma prawa decydować, o tym co zrobi matka oczekująca potencjalnie chorego dziecka.

Narodowy wkurw na ulicach może powstrzyma ten obłęd. To już nie tylko feministki z dużych miast. Dołączają się małe miasteczka i mężczyźni. Ludzie mają dość, koronawirus, lock down, a teraz ten wyrok. Tylko patrzeć jak wprowadzą stan wyjątkowy i zamkną nas na dobre.

Nie o takim kraju dla moich dzieci marzę.