Bezmatek – książka, która boli

O książce „Bezmatek” Miry Marcinów usłyszałam parę miesięcy temu w audycji „Godzina Czasu” – swoją drogą to bardzo ciekawe audycje prowadzone przez duet Szydłowska – Masłowska w Newonce Radio. Jak usłyszałam, tak zanotowałam i polowałam. Udało mi się w zeszłym tygodniu dopaść i przeczytać właściwie jednym tchem.

Nie lubię podziałów na literaturę męską i kobiecą, ale tym razem inaczej się nie da. „Bezmatek” to książka, której mężczyzna nie zrozumie. Nawet ci, którzy chwalą się, że mają w sobie pierwiastek kobiecy. Mogą przeczytać, mogą się wzruszyć, ale nie zrozumieją. Po prostu nie.

Trochę się tej książki bałam, ale wiedziałam, że bardzo chcę ją przeczytać. Potrzebowałam kilku dni, żeby ją w sobie jakoś przetrawić i wiem, że zostanie ona we mnie naprawdę na długo, bo „Bezmatek”, to książka także o  mnie. O każdej z nas. Związek z matką to coś, z czym mierzymy się przez całe życie.  Matka Miry Marcinów była inna niż moja, ale i tak znalazłam w niej sporo podobieństw. Chyba w każdej matce istnieje jakiś powtarzalny archetyp, każda powiela w jakimś sensie  swoją matkę, babkę, prababkę…

Związek córki z matką to bardzo dziwna sprawa, to koktajl miłości, zazdrości, zaborczości, a także nienawiści, współczucia, zrozumienia i odrzucenia, a nawet rywalizacji. Matka kochająca, matka toksyczna, przytulająca i odpychająca, obecna i odklejona od rzeczywistości, każda z nich tworzy z córką specyficzną więź, której syn, ani mąż nie zrozumieją. Marcinów nie podejmuje się wyjaśnieni, ona TYLKO opisuje. Wiele razy łapałam się na pytaniu skąd ona wie co JA czuję.

To, czego się bałam w „Bezmatek”, to umieranie. Matka Miry umiera, a ona jej towarzyszy. 365 dni odchodzenia, bez szans na wyzdrowienie. To umieranie jest zarazem smutne, jak i liryczne, okrutne i pełne miłości, przerażające i dające nadzieję. Miejscami bardzo biologiczne, wręcz ekshibicjonistyczne, a jednak w jakiś sposób czułe. Trudno opisać jakie uczucia pojawiają się w trakcie czytania, ale najbliżej mi było do fizycznego bólu.

Książka przeraża nieuchronnością nadchodzącej śmierci, naszej lub naszych bliskich. Większości z nas przyjdzie pożegnać swoich rodziców, dojdziemy do tego momentu, w którym przestaniemy być czyimś  dzieckiem. I chyba nie ma nikogo, kto nie boi się tej chwili. Nie powiem, że spędza mi to sen z powiek, ale tak, też się tego boję.

Jeżeli masz ochotę na książkę, która trochę Cię przeczołga i zmusi do myślenia o tym, co najchętniej spychamy w najdalsze zakamarki umysłu, to przeczytaj „Bezmatek”. Zdziwisz się, jak wiele tam będzie o Tobie i Twojej matce. To książka o macierzyństwie i córectwie – chociaż nie ma chyba tego słowa.

 

PS. ta książka dostała Paszport Polityki 2020.