Muszę być dzielna?

Właściwie od zawsze słyszałam, że jestem dzielna i odpowiedzialna. Przez lata napawało mnie to dumą, byłam zadowolona z tego, że jestem dzielnym dzieckiem. Jednak im jestem starsza tym bardziej mi to uwiera. Moja odpowiedzialność jest trochę jak kula u nogi, która ciągnie mnie na dno. Jeszcze mam głowę nad wodą, jeszcze macham rękami, ale nie wiem jak długo dam radę.

Mam dwoje małoletnich i coraz starszą matkę, opiekuję się nimi i nie uważam tego za dopust boży, raczej za taką, a nie inną kolej rzeczy. Jednak jest mi coraz ciężej, wojna też dojechała mi mocniej niż myślałam. Mam poczucie permanentnego lęku, ataki paniki, które wyrywają mnie ze snu. Coraz częściej jestem przerażona właściwie bez powodu. Wystarczy impuls i zaczyna się galopada myśli, tych najczarniejszych oczywiście. Serce przyspiesza, oddech staje się krótszy, sztywnieje kark. Mam ochotę krzyczeć, uciekać wczołgać się pod dywan.

Jednak, żeby nie było tak łatwo – jestem dzielna i odpowiedzialna! Nie mogę straszyć dzieci tym, że z moją głową jest coś nie tak. Uśmiecham się i pije herbatę, mówiąc, że śniadanie zjem jak pójdą, na spokojnie. A tak naprawdę na samą myśl o jedzeniu robi mi się słabo. Hydroksyzyna kiedy robi się naprawdę słabo. Medytacja, modlitwa, głębokie oddychanie, wizualizacja bezpiecznego miejsca, naprawdę sporo już tego przerobiłam.

W zeszłym roku zaliczyłam 10 sesji z psychologiem w Centrum Interwencji Kryzysowej – warto było, ale w ramach kryzysu nie można ciągnąć sesji w nieskończoność. Trafiłam na fajną psycholog, parę rzeczy ustawiłam sobie na właściwych miejscach. Długi czas było ok, a nagłe lęki jakoś ogarniałam.

W połowie marca mama zaczęła chorować bardziej niż zwykle, no i moja paranoja nieźle się rozhuśtała. Poszłam do psychologa, nie było między nami chemii, a wizyta płatna. Odważyłam się na psychiatrę, zamiast rozmowy wyłącznie wywiad lekarski i wypisanie recepty. Nie o to mi chodziło na płatnej wizycie. I w sumie nie o takie leki. Wydaje mi się, że potrzebna mi dodatkowa dawka serotoniny i o to jutro poproszę, udało mi się po miesiącu czekania zapisać do psychiatry na NFZ. 

Boję się leków i wolałabym psychoterapię, ale jestem na takim etapie, że naprawdę potrzebuje czegoś co zadziała. Moje lęki utrudniają mi normalne cieszenie się światem, nie chcę reagować przerażeniem na każdy najlżejszy symptom. Wymiotujące dziecko, marudząca matka zapominająca jakiegoś słowa – panika, bo to przecież może być coś poważnego.

Najgorsze jest to, że teorię mam opanowaną, wiem, że myśli to TYLKO myśli i nie mają wpływu na to co się dzieje. Wiem, że kiedy budzę męża nad ranem, bo boję się życia, to jest to co najmniej groteskowe. Wiem, doskonale wiem, ale nie potrafię sobie sama z tym poradzić. Mówienie mi pomaga, więc mówię, ale poza mężem nie mam komu. Zawsze bawiły mnie sceny kiedy ktoś płacze na kozetce, a teraz marzę o dobrym psychoterapeucie…

Nie chcę dłużej być dzielna, chcę sobie wszystko jakoś ogarnąć i wyprostować, nie wiem czy wyciąganie spraw z dzieciństwa mi w tym pomoże, ale chyba warto spróbować. Im dłużej się zastanawiam tym większy w tym widzę sens.