Orange is THe new black

Przywiązuję się do bohaterów książek i filmów, dlatego chętnie sięgam po sagi i seriale. Chociaż ostatnio znalezienie dobrego serialu nie jest wcale takie łatwe. Odkryciem minionej wiosny jest amerykańska produkcja „Orange is the new black” – tytułu na szczęście nikt nie próbował przetłumaczyć, a każdy i tak wie, o co chodzi.

Całość ma aż siedem sezonów, co najpierw trochę mnie przestraszyło. Aktualnie kończę trzeci i jeszcze mi się nie znudził.

Akcja filmu toczy się w więzieniu kobiecym w Litchfield (faktycznie jest takie więzienie). Zaczyna się od zgłoszenia się do odbycia kary głównej bohaterki. Główna fabuła toczy się w więzieniu, ale w każdym odcinku dowiadujemy się czegoś o poszczególnych bohaterkach – pojawiają się flashbacki, z których dowiadujemy się, kim były przed więzieniem. Co ciekawe, rzadko kiedy jest mowa o tym, za co zostały skazane. Raczej trzeba się domyślić na podstawie małego fragmentu ich życia.

Oczywiście więzienie Litchfield jest trochę jak szpital w Leśnej Górze – miejscami za bardzo lukrowane. Osadzone mieszkają w wielkiej wspólnej przestrzeni, coś jak biurowe open space podzielone małymi murkami na dwuosobowe cele. Jednak żeby nie było aż tak słodko, sanitariaty mają w kiepskim stanie 😀

Po kilku odcinkach dotarło do mnie, jak ja patrzę na ten film – zawodowo. Mikrosocjologia się kłania! Cała społeczność więzienna podzielona jest na trzy zasadnicze grupy: białe, czarne i latynoski – same tak o sobie mówią, więc nie grzeszę przeciw poprawności politycznej. Oczywiście z tych podziałów wynikają różne spory, nie tylko na płaszczyźnie werbalnej. Co ciekawe podział jest bardzo wyraźny, poszczególne nacje mają oddzielne łazienki, siedzą przy osobnych stolikach i zajmują osobną część pomieszczenia. Tworzą osobne rodziny. Nie ma między nimi integracji, jest raczej współistnienie przeplatane wybuchami agresji.

Po pierwszej serii zżyłam się z bohaterkami i zaczęłam je trochę „rozumieć”, wiem dlaczego są tam gdzie są (albo przynajmniej tak mi się wydaje). I tu znowu socjologia się kłania, tym razem socjologia rodziny. Bardzo wyraźnie pokazany jest wpływ rodziny i środowiska na to, jak kobiety kierują swoim życiem. Widać skąd bierze się zarówno agresja, jak i uległość. Ta ostatnia cecha bardzo wyraźnie pojawia się w odcinku dotyczącym gwałtu.

Stosunki między strażnikami i osadzonymi bywają różne, seksualne także, zwykle za obopólną zgodą. Jednak w jednym z odcinków dochodzi do gwałtu. Kobieta nie tylko go nie zgłasza, ale jeszcze tłumaczy koleżance, że to w sumie jej wina, bo za bardzo flirtowała i w sumie nie protestowała. To, co widziałam jako widz, to był zdecydowanie gwałt. Dlaczego bohaterka twierdziła inaczej? Z jej reminiscencji wynikało bardzo jasno: facet ma prawo brać co chce i kiedy chce. Taką informację otrzymała od matki (sic!) i przelotnych partnerów. Ona wychowała się w kulturze gwałtu.

Każdy odcinek niesie ze sobą sporo tematów do przemyśleń, czasami można je odnieść do siebie samych. Mój mąż zrezygnował po chyba dwóch odcinkach, ale chyba wiem dlaczego…

Orange is the new Black to tilm o kobietach dla kobiet, faceci go nie zrozumieją.  To serial trochę przewrotny, ale dobrze się go ogląda, bo ciągle cos kończy się inaczej niż mi się wydawało. Nie ma happy endów, chociaż czasem wszystko na to wskazuje. Nie ma rycerza na białym koniu, nie ma przyjaciółek od serca. Nie ma  też tematów tabu, ani political correctness.  Co jest w zamian?
– rasizm
– seksizm
– homofobia
– mizoginia

I to w dawce jakiej nie ma w innych filmach. Można się na to zżymać, można próbować zrozumieć, albo pokiwać głową ciesząc się, że ktoś to wreszcie powiedział głośno! A potem pomyśleć sobie, uuuuups, przecież to nie wypada. 

Osoby wrażliwe powinny zapomnieć o tym tytule, dużo tu scen, za które KRRiTV skazałaby twórców na dożywocie. Właściwie w każdym odcinku oglądamy seks, a do tego lesbijski – w końcu to kobiece więzienie. Słownik też nie dla wrażliwych uszu, słuchając w wersji oryginalnej poznałam sporo nowych wulgaryzmów. Czy to dobry serial? Trudno jednoznacznie określić. Na pewno intrygujący, inny, wciągający. I wcale nie taki nowy, pierwsza seria ma już dziewięć lat.