Wyprawka – powrót do szkoły

Wreszcie! Wreszcie po dwóch miesiącach będzie można odstawić bombelki¹ do placówki, niech inni nacieszą się ich temperamentem. A ja sobie w spokoju odpocznę. Będę mogła pracować bez ciągłego: mamaaaaaaa. Mama, a ona/on…. i tak dalej. Jednak zanim ta radość zapanuje, musiałam maleństwa odpowiednio na nowy rok szkolny zaopatrzyć. Wyprawka to nie takie hop-siup!☻☻☻

Wyprawka grozy!!!!

Inflacja szaleje, ceny rosną, internet zalewają paragony grozy. Tym razem pojawia się na nich wyprawka do szkoły. Dowiedziałam się z prasy, że nierzadko 1000 zł na ten cel to za mało. Przestraszona przeczesałam internet, zajrzałam do wielu sklepów, takich jak na przykład Kolorowy Zeszyt, potem wpadłam do kilku stacjonarnych, popularnych dyskontów i odsapnęłam z ulgą. Ufff, stać nas na wysłanie dzieci do szkoły, co lepsza nie będzie nas to kosztowało worka pieniędzy. Może zawdzięczam to temu, że ja i moje dzieci (póki co) nie mamy nadmiernych wymagań co do loga zdobiącego zeszyty, piórniki, plecaki itp. „Adidasy” na wf, to też raczej no name niż trendy label. Co prawda piórnika jeszcze szukamy jednego, bo okazało się, że poprzedni jest za mały, aby pomieścić wszystkie skarby Polyanny, ale poza tym jesteśmy gotowi.

Ciekawi co w tym roku? Nie bardzo…

O ile ubiegły rok był dla Polyanny ekscytujący od samego początku, czyli od momentu, kiedy wybieraliśmy najważniejsze przybory dla pierwszoklasistki, koniecznie z motywem pandy, o tyle teraz to już raczej rutyna. Trochę się cieszy na spotkanie z koleżankami, ale już martwi się o to, że będzie musiała trzy razy w tygodniu wstać o siódmej rano. 

Starszak jakoś nie podziela radości siostry. W końcu szósta klasa to już bliżej końca ☻. Z nim także nie było problemów wyprawkowych, chociaż była próba wymuszenia: jak kupisz buty XY, to przecież ja zaraz wyrosnę i będą dla Ciebie. Dobry synek, dba o matkę, nawet obuwiem się podzieli. À propos obuwia, pamiętam w szkole obowiązkowe kapcie wywrotki i trampki na wf, a najgorsze było noszenie worka z ciapami w tę i nazad każdego dnia. Jak zapomniałam, chodziłam po szkole boso. Teraz worki zostają w szkole, a co lepsze można nosić trampki w miejsce ciapów, odpada jeden ciężar do dźwigania.

Trochę zazdro

Kompletując wyprawkę, trochę zazdroszczę moim dzieciom. Po pierwsze wyboru. Jest teraz tyyyyyle rodzajów wszystkiego, trudno, żeby w jednej klasie były dwa takie same plecaki albo piórniki. Te wszystkie kredki, flamastry, ehhhhh. Nie to, co kiedyś było, a właściwie nie było. Pamiętam stanie w kolejce po zeszyty. Pamiętam, że nigdzie nie było bloków A5, a takie MUSIAŁY być na plastyce – sklejało się dwie kartki A4. Brak plakatówek, odpowiednich kredek, ciągle coś. Teraz to tylko kwestia wyboru, ulubiony kolor, zwierzak, motyw z bajki. Chwila szperania w sieci, zakup artykułów szkolnych może zająć naprawdę mało czasu, i to bez wychodzenia z domu. 

Z drugiej jednak strony, współczesne dzieciaki nie będą pamiętały chińskiego piórnika, obiektu pożądania każdej dziewczynki, ani pachnących gumek, których nigdzie nie było. Co za to było? Zdecydowanie więcej wolnego czasu. I tu chodzi nie tylko o to, że nie było komórek i tabletów. Nie było tylu zajęć dodatkowych, a które każde dziecko MUSI uczęszczać. Polyanna będzie pewnie kontynuować karate, a starszak pójdzie na angielski – za dwa lata egzamin ósmoklasisty, a jego umiejętności w tym zakresie….

Kończąc ten artykuł bądź co bądź sponsorowany, życzmy sobie zajęć wyłącznie stacjonarnych, bez HiT-u, bez stresu, po prostu na spokojnie. Take it easy!