Parytet? A na Co mi to?

Parytet, hasło wydawało mi się znane i akceptowane, nawet w naszym kraju-raju. Wszak nas kobiet jest więcej, mężczyźni – zwłaszcza z partii wiodącej – całują nas po rękach, obsypują pieniędzmi (500+, becikowe, 13,14,15 emerytura), więc z równością nie ma problemów. Nie, no jak zwykle moja naiwność wyszła na jaw, PARYTET to równie brzydkie słowo, jak FEMINIZM. I na takie bezeceństwa to my sobie pozwalać nie będziemy. 

Dowód?

A proszę bardzo: świeżo powołana Rada ds. Szkolnictwa Wyższego, Nauki i Innowacji. 18, zasłużonych bez wątpienia, mężczyzn i ani jednej kobiety.

W końcu kobiety to tylko około 40% naukowczyń i 60% studentek – ktoś musi racjonalnie zarządzać tym kurnikiem. W radzie nie ma ani jednej kobiety, pewnie żadna nie była aż tak zasłużona, żeby przebić się do tak zacnego grona. W końcu patriarchat ma się u nas całkiem nieźle, czasem wydaje mi się, że wręcz coraz lepiej.

Czyżbyśmy wracali do szklanego sufitu? Konfitury są ciągle poza zasięgiem? Tak, tak wiem, kobiety nie wniosą na szóste piętro szafy. Ciekawe, który z powyżej stojących byłby w stanie to zrobić? Nauka i polityka to jednak takie sfery życia publicznego, w których możemy śmiało powiedzieć, że różnice płciowe nie są istotne. Skąd więc „nadprodukcja” mężczyzn w tych gremiach? 

Nie chce mi się rozpisywać o tym, jak rozchodzą się nasze drogi po studiach, dlaczego to właśnie kobiety muszą wybierać między rodziną i karierą, już o tym pisałam, w dzisiejszym temacie jest to trochę mniej ważne. Dzisiaj chodzi mi o PARYTET. I to taki, który dotyczy obu płci. Istnieje zakaz dyskryminowania ze względu na płeć, ale mało komu przeszkadza brak kobiet w ważnych radach naukowych, w gremiach powoływanych (jak powyższe) do brania kasy i klepania się po plecach. Jak trzeba coś robić, to bardzo chętnie dopuszcza się do tego kobiety, jak jest szans zarobić, ale nie koniecznie się wysilać, to dominują panowie. 

BTW, jak brzmiało nazwisko polskiego Noblisty z nauk ścisłych? 

Ciekawe, nieprawdaż?